Piszę z różną intensywnością i na różne potrzeby. Od ponad dwóch lat odczuwam silnie brak systematyczności i zmagam się z poczuciem niedosytu. Potrzebna mi reguła pisania i stąd pomysł na #challenge (wyzwanie) #codzienniefelieton – przez 31 dni sierpnia zamierzam pisać codziennie i będą to z reguły felietony. 

Pierwsze felietony, które pamiętam to te przeczytane w „Polityce” w klasie maturalnej. Konieczność przygotowywania prasówek na lekcje wiedzy o społeczeństwie poskutkowały tym, że stałam się nałogową czytelniczką prasy. Zapadły mi w pamięć szczególnie teksty Ludwika Stommy i Krzysztofa Zanussiego. W czasie studiów chętnie sięgałam po felietony Janusza L. Wiśniewskiego i Romy Ligockiej w „Pani”, Olgi Lipińskiej i Krystyny Kofty w „Twoim Stylu” oraz Joanny Szczepkowskiej w „Wysokich Obcasach”. Felieton wydawał mi się zawsze formą niedostępną, owianą mgłą prestiżu, intelektualnej gry… Kiedy zgłębiałam teorię gatunku utkwiły mi sformułowania „dziennikarstwo fotelowe”, „gatunek wymagający erudycji, wiedzy i doświadczenia”. Czytałam felietony Bolesława Prusa i Sławomira Mrożka na zaliczenie i na egzamin. 

Ciekawość tego gatunku niezmiennie mi towarzyszy. Dzisiaj czytam w magazynach felietony: Agaty Passent, Szczepana Twardocha, Szymona Hołownię, Ewy Ewart, Marcina Mellera, Pauliny Młynarskiej, Karoliny Korwin Piotrowskiej, Wojciecha Tochmana, Mariusza Szczygła,  sporadycznie Macieja Stuhra, Katarzyny Nosowskiej, Anny Dziewit-Meller, Sylwii Chutnik i Katarzyny Bosackiej. Felietoniści w czasopismach to ważny filar dla tytułu. Zazwyczaj dobiera się ich w taki sposób, aby ich styl i poglądy były w kontrze do siebie. Felietonistów otacza pewien specyficzny splendor, ale nie ten celebrycki, raczej ten wyszukany, z wysokiej półki. Coraz częściej i to się zmienia. Felietony – kiedyś oparte na ciekawych spostrzeżeniach, łączące dwa pozornie niezwiązane elementy – dzisiaj często odsłaniają kulisy warsztatu pracy pisarzy i dziennikarzy, ujawniają codzienne rytuały, są wspomnieniami, listami, marzeniami, zwierzeniami i poradnikami coachingowymi.

Od czasu do czasu sięgam po książkowe wydania – zbiory felietonów. Ostatnio – wiedziona poleceniami instragramowiczek – sięgnęłam po felietony znanej wokalistki Katarzyny Nosowskiej „A ja żem jej powiedziała” (Wielka Litera, Warszawa 2018). I choć wydawca obiecuje, że „ta książka to petarda” – ja nie odleciałam. Choć doceniam, że książka jest pokłosiem parodii internetowych filmów tworzonych przez kobiety, to jakoś nie identyfikuję się z targetem. Nosowska piszę ciekawie: niczym baczny obserwator nowoczesnej rzeczywistości stara się przekłuć balon nabzdyczenia, uszczypnąć tych, którzy przesadzają, z lekką nutką wykpić trendy materialne i behawioralne. Bardzo wyraźnie zarysowana jest tutaj perspektywa kobiety po 40-tce, która próbuje rozprawić się w mitami okresu dorastania, ciężarami kariery, macierzyństwem, relacjami z mężczyznami, kultem ciała, ślepym podążaniem za modą. Odłożyłam Nosowską na stolik nocny z myślą, że kiedyś do niej wrócę. Jestem też przekonana, że powracać będę do felietonów Michała Rusinka „Pypcie na języku” (Agora, Warszawa 2017). Muszę wstydliwie przyznać, że chodziłam po mieszkaniu z nosem w tej książce i zaśmiewałam się do łez sama do siebie. Znany filolog i legendarny asystent Wisławy Szymborskiej tropi absurdy języka polskiego w przestrzeni publicznej. I czyni to w tak przyjemny, lekki i żartobliwy sposób, że w moim sercu rośnie potrzeba dzielenia się tymi tekstami. Najchętniej stałaby na ulicy i je rozdawała przechodniom albo czytała przez megafon.  Mój ulubiony fragment: „Jakie książki mają lepsze wzięcie? Co powoduje, że klienci księgarni sięgają chętniej po jedne, a unikają innych? Tylko nazwisko autora czy autorki? Tytuł? A może okładka? Kiedyś dowiedziałem się, że najgorzej sprzedają się w Polsce książki w białych okładkach. Podobno Polacy się obawiają, że im się szybko pobrudzą. Nie wiem, czy słusznie, ale winiłbym za to perfekcyjną panią domu” (s. 41). Inne świetne felietony, które odkryłam niedawno dość przypadkowo to zbiór pisarki i dziennikarki Pauliny Wilk „Między walizkami” (W drodze, Poznań 2017). To autorka, którą polubiłam po „Znakach szczególnych” (2014) – przepięknej książce o pokoleniu wyżu demograficznego urodzonym na początku lat 80. XX wieku. Paulina Wilk ma taką wyjątkową zdolność, że w swoich tekstach potrafi połączyć reporterską dociekliwość, pisarską erudycję i intelektualną wrażliwość. Ten zbiór felietonów jest takim elementarzem dla ludzi podróżujących. Przemieszczanie się po różnych szerokościach geograficznych łączy się tutaj z podróżowaniem w głąb siebie, zgłębianiem relacji z innymi ludźmi i podróżowaniem w przeszłość i przyszłość. Lepiej nie potrafię oddać swojej fascynacji tymi felietonami. Dużym zaskoczeniem natomiast była dla mnie książka z felietonami ks. Tomasza Horaka „Dylematy z mojego okna” (Księgarnia św. Jacka, Katowice 2010) – przyniesiona ze strychu. W ubiegłe lato szukałam czegoś, żeby odwlec w czasie zrobienie koniecznej korekty pracy i umycie okien, zaczęłam czytać i …. bardzo mi się spodobał styl pisania ks. Horaka. Całość tworzy swoisty dziennik wiejskiego proboszcza, który prześwietla poprzez swoje lokalne podwórko problemy ludzi i świata. W swoich zbiorach mam także felietony ks. Adama Bonieckiego, Łukasza Orbitowskiego, Tomasza Olbratowskiego, Joanny Szczepkowskiej, Janusza L. Wiśniewskiego, Krystyny Jandy.

Dlaczego warto czytać felietony? Moja odpowiedź: dla intelektualnej rozrywki, uroczej pauzy w nabzdyczonej polskiej rzeczywistości. Pewnie można dodać jeszcze inne argumenty. Spróbuję je odnaleźć.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *