Czekam z niecierpliwością na pierwszy tydzień nowego miesiąca, bo zawsze wtedy ukazuje się nowy numer „Urody Życia”. Choć pismo dedykowane jest kobietom 40 plus, lubię je czytać. To jedyny na rynku magazyn, który nie traktuje kobiet jak stado idiotek, dla których najważniejsza jest nowa szminka i to jak wyglądała najmodniejsza celebrytka na czerwonym dywanie. W „Urodzie Życia” zawsze znajdę ciekawe wywiady – owszem ze znanymi aktorami, dziennikarzami, ale także lekarzami, psychoterapeutami, pisarzami, podróżnikami, kobietami, które wykazują się heroizmem w wychowywaniu dzieci, walczeniu z chorobami, w zmianach czy raczej rewolucjach życiowych.

W lipcowym wydaniu przeczytałam świetny wywiad Joanny Derdy z Wojtkiem Miłoszewskim, autorem debiutanckiej powieści „Inwazja”, bratem Zygmunta Miłoszewskiego. „Optymista” to portret zwykłego chłopaka, prostego, skromnego, z kompleksem utalentowanego brata, który żyje z pisania (głównie scenariuszy). Ze zdjęcia uśmiecha się do czytelnika trzydziestokilkulatek. W rozmowie Miłoszewski mówi otwarcie: „Napisałem książkę, jest radość, ale i stres – co będzie, jak się nie sprzeda? Skończyłem projekt dla jednej ze stacji telewizyjnych i już wiem, że kontynuacji nie będzie. Środki na życie mam do końca czerwca. Jak nie znajdę czegoś, co kogoś zainteresuje, będzie problem”.  To klasyczny przykład funkcjonowania, kiedy pracuje się na projektach. Radość i niepewność przeplatają się nieustannie. Ale Wojciech Miłoszewski o tym wszystkim mówi w sposób luźny, bez napięcia, nerwowości. Akceptuje niepewność zawodową i robi swoje: szuka pomysłów, sposobów realizacji i współpracowników. A pomiędzy tym robi to co każdy: kosi ogródek, odwodzi dzieci na basen i piłkę. Bo jak przyznaje rodzina jest dla niego najważniejsza, to solidny fundament. 

Szalenie ciekawa jest jego relacja z bratem. O Zygmuncie Miłoszewskim mówi w sposób uczciwy, konkretny z perspektywy młodszego brata i młodszego pisarza. Przywołuje historię związaną z pierwszą próbą prozatorską – przerobionym scenariuszem komedii, którą przedstawił bratu z prośbą o recenzję. Ten uznał, że tekst nie nadaje się ani do poprawy ani do przerobienia. Wojciech Miłoszewski przyznaje szczerze: „literacko to ja ani Pilchem, ani Zygmuntem Miłoszewskim nie jestem i nie będę. Są ludzie, którzy przez 10 stron opisują, że ktoś poszedł do sklepu kupić mleko, i to się czyta. Ja do takich szczęściarzy nie należę”. Plus za skromność, samoświadomość, odwagę mówienia krytycznie o sobie publicznie i jeszcze poczucie humoru. 

Bez zadęcia młodszy Miłoszewski opowiada o swojej drodze zawodowej: był regionalnym kierownikiem sprzedaży w korporacji, pracownikiem magazynu i hotelu w Anglii, pracownikiem agencji fotograficznej. Te trudne momenty traktuje jako część swojej biografii. Wyłania się z tych wypowiedzi zwyczajny, choć pracowity, i raczej przeciętnie zdolny człowiek. Ciśnie mi się na usta, że to historia zwykłego człowieka, który pracuje nad swoim talentem do pisania scenariuszy i powieści. Po prostu to robi. Kiedy dziennikarka pyta go o plany na przyszłość, odpowiada: „Mam protestanckie podejście do pracy. Bez niej byłoby mi ciężko. Lubię pracować. Mam rodzinę, którą kocham, robię to, co lubię – jestem szczęściarzem. Oby tylko czytelnictwo w Polsce miało się lepiej… Ale i wtedy zostają mi scenariusze. No i mam nadzieję, że parę osób zdecyduje się kupić moją książkę”. Szalenie mnie urzekła ta perspektywa. Jest ona tak prosta i piękna, bez szukania metafor, zbędnych legend. Zastanawiam się, dlaczego?

Myślę o innych pisarzach specjalizujących się w polskiej powieści kryminalnej, obyczajowej, historycznej czy innej. Wydaje mi się, że jest wokół nich sporo nachalnej promocji, sztucznego tworzenia wizerunku… A rzeczywistość jest przeładowana słowami, obrazami, człowiek często zmęczony emocjami… I taki Wojtek Miłoszewski – konkretny, zwykły, uśmiechnięty – może być balsamem na skołataną duszę. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *