Czytam „Chciwość” Pawła Reszki i przypominają się liczne dziwne spotkania rekrutacyjne, rozmowy kwalifikacyjne, z których szybko uciekałam z poczuciem porażki. Teraz – po latach i lekturze reportażu Pawła Reszki – czuję się usprawiedliwiona. Czytam jak jeden z pracowników firmy ubezpieczeniowej mówi o tym, że podczas szkolenia rekrutacyjnego dla pokazówki zawsze zostaje wyrzucony jeden z uczestników, aby reszta poczuła strach i podporządkowała się regułom. I przypomina mi się spotkanie w firmie AEGON. Zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną, do firmy, do której nie aplikowałam z zastrzeżeniem, że mam mieć stosowny biznesowy strój. Spotkanie było dość dziwne: zaproszono mnie do sali, w której po lewej siedzieli w boksach ludzie rozmawiający przez telefon i siedzący przed laptopami, a po prawej znajdowała się salka szkoleniowa na kilkadziesiąt osób. Po kilku minutach bredzenia o tym, jak szybko zostaniemy milionerami, sprzedając miesięcznie setki ubezpieczeń (trzeba tylko znaleźć kilku klientów, którzy zobowiążą się do regularnego opłacania składek min. 200 zł miesięcznie), prowadzący z hukiem wyrzucił chłopaka, który przyszedł ubrany w marynarkę i jeansy.
Czytam o tym, jak absolwenci humanistycznych kierunków dostawali pracę w bankach i parabankach, w których obiecywano im system prowizyjny, dzięki któremu dwa razy w roku będą na Kanarach. Ich jedynym przygotowaniem do pracy miało być obserwowanie starszych kolegów i zapisywanie wyników na tablicy, a zadaniem – wciskaniem wszystkim z listy targetowej ryzykownych produktów bankowych. I przypominam sobie krótki czas pracy w firmie medialnej, jak frustrowało mnie kiedy musiałam zapisywać swoje wyniki (telefony, oferty, sprzedaż) na tablicy, jak musiałam sprzedawać powierzchnie reklamowe i ulotki nic nie warte za tysiące, aby zrealizować target. Patrzyłam na koleżanki z dłuższym stażem, jak swoimi mackami oplatają stałych klientów i przechwalają się swoimi prowizjami.
Czytam maile motywacyjne – przedruki korespondencji bohaterów „Chciwości” i przypominam sobie rozmowę kwalifikacyjną, podczas której każdy z 10 studentów musiał jak najlepiej wyrecytować scenariusz rozmowy telefonicznej z klientem. Ten kto najlepiej przeczytał miał prawo wciskać ludziom odkurzacze, garnki, tudzież encyklopedie, ubezpieczenia na życie i dostać kilka złotych na zlecenie po udanej transakcji.
Z ulgą wspominam: jak dobrze, że uciekłam, nie wysłuchałam do końca, podziękowałam… Zresztą nie mogłabym takiej pracy wykonywać.
Paweł Reszka obnaża kulisy działalności nieuczciwych firm zajmujących się finansami. Pokazuje z jaką cynicznością przez lata wykorzystywano niewiedzę przeciętnego klienta banku czy agencji ubezpieczeniowej. Ilu Polaków straciło oszczędności życia, jak dało się uwiązać na lata z instytucjami, które po prostu je okradały w świetle prawa. Mechanizmy te są – o zgrozo – proste i polegają na oddziaływaniu na podstawowe potrzeby i lęki każdego człowieka. Reszka opisuje ten proceder na przykładach: polisolokat, kredytów we frankach i innych powiązanych produktów finansowych. Wyniki pracy dziennikarza przerażają.
I kiedy domykam książkę, przychodzi mi do głowy nieskomplikowana myśl: jak to dobrze, że jednak jestem raczej biedna niż bogata, nie muszę się zastanawiać, gdzie ulokować nadwyżki pieniędzy, bo ich po prostu nie mam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *